piątek, 29 lipca 2011

Dzień 7 - zwiedzanie Old Goa i Panadzi...

Następnego dnia w niedzielę obudziliśmy się około 10.00 i mieliśmy śniadanie w hotelu. Na śniadanie były 2 tosty, dżem i kawa. Typowe śniadanie południowej Europy :)

Dzień przywitał nas pięknym słońcem, którego nikt się nie spodziewał w porze monsunowej.




Po śniadaniu wyruszyliśmy opłaconym busikiem na wycieczkę objazdową po okolicy.  W samym Calangute udało mi się jeszcze uchwycić mały kościółek a także standardowy sposób podróżowania 'na pace'.


Kierowca w busiku włączył muzykę pop ale w wykonaniu Indyjskich artystów, więc było wesoło :)



Najpierw kierowaliśmy się w kierunku Panadzi - stolicy Goa. Przjeżdzając mostem można było zauważyć port w Panadzi - zarówno przemysłowy jak i turystyczny.



Zwiedzanie Old Goa zaczęliśmy od bazyliki Bom Jesus. Jest to zabytek wpisany na listę UNESCO. Zawiera zmumifikowane zwłoki Św. Franciszka Ksawerego - patrona Goi, który nawrócił w Indiach ponad 30 000 ludzi. Bazylika jest uważana za najlepszy przykład barokowej architektury w Indiach.


W środku uwagę zwraca okazały ołtarz. Złocone figury wyobrażają Dzieciątko Jezus.


Dziełem sztuki jest drewniana ambona, na której misternie wyrzeźbiono postać Jezusa i ewangelistów.


Dziełem miejscowych rzemieślników wyspecjalizowanych w dekorowaniu świątyń, są wizerunki pulchnych aniołków o typowo indyjskim wyglądzie.


Reszta bazyliki utrzymana jest w raczej ascetycznym stylu.


W prawej nawie umieszczono relkwie Św. Franciszka. Nagrobek wykonany z marmuru zdobią cztery płaskorzeźby z brązu, przedstawiające sceny z życia świętego.


Po przejściu przez korytarz, w którym opisano historię bazyliki i przedstawiono kilka przedmiotów z życia świętego...
 


...naszym oczom ukazuje się przpiękny dziedziniec z bogatym ogrodem.


W nawach panuje przyjemny cień i chłodek.



Po wyjściu z bazyliki, udaliśmy się w kierunku Se Catedral, która jest jednym z największych kościołów w Indiach. Dedykowany jest św. Katarzynie.




W środku bardzo przypomina kościoły, które można spotkać w Polsce. Okazały ołtarz św. Katarzyny Aleksandryjskiej niestety był w remoncie.


Doookoła nawy liczącej 76m, którą otacza kilkanaście kolumn w stylu korynckim, znajduje się 15 ołtarzy.

Ta renesansowa budowla z XVI w. miała po obu stronach kwadratowe wieże dzwonnicze, z których do dziś przetrwała tylko jedna. Wisi w niej Złoty Dzwon.



Na zewnątrz katedry znajduje się figura Jezusa z rękami wzniesionymi do góry.


Cały kompleks kościelny wypełniają bardzo ładne i zadbane ogrody.



W tle znajduje się kościoł kościół św. Franciszka z Asyżu, jednak nie starczyło nam czasu na jego zwiedzanie.


Dalej udaliśmy się do innej miejscowości  w celu zwiedzenia świątyni Mangesh Temple.

Do świątyni prowadziła droga pełna straganów lokalnych sprzedawców. Kupić można dosłownie wszystko. Głównie sa to ubrania, pamiątki oraz świeże owoce, kwiaty itp.



Po drodze chodzą święte krowy, które jednak nikomu nie przeszkadzają i nie atakują ludzi :)

Drogę przecina rzeczka malowniczo otoczona palmami :)


Można tu też spotkać kobiety sprzedające bukiety kwiatów, które składa się jako ofiarę w świątyni.

XVIII wieczna świątynia Śri Manges posiada wysoką pagodę (wieża-lampa) na środku placu, który otoczony jest budynkami klasztornymi.


Przed wejściem znajduje się wielka święta sadzawka z fontanną na środku.

Aby wejść na teren świątyni należy ściągnąć obuwie przy budynku odzielającym staw i główny plac.



Właściwy budynek świątyni posiada liczne złocone kopuły oraz bogato zdobione ściany.


Niestety w środku nie można było robić zdjęć. Wnętrze było bardzo bogato urządzone, a bóstwo ukryte było w dalekim tunelu za kilkoma kaplicami. W świątyni spotkałem mnicha, który przepowiedział mi przyszłość - ponoć mój ślub nastąpi w 2012 roku :O



Po zwiedzeniu świątyni udaliśmy się do Panadzi, aby zjeść obiad. Wysiedliśmy na ulicy w centrum, jednak większość z restauracji miała przerwe w działaniu (coś a la siesta hiszpańska).


W końcu znaleźliśmy pewną restaurację Punjabi. W środku klima była tak mocna, że wyszedłem zmarznięty :) Jedzenie było raczej średnie.


Dalej udaliśmy się do Kościoła Matki Boskiej Niepokalanej. Jest to jeden z pierwszych kościołów powstałych w Goi. Jego powstanie datuje się na 1540 rok.


Bardzo charakterystyczne są 2-biegowe schody frontowe dobudowane w 1871 roku.


Obecny kościół z barokową fasadą i dwiema wieżami po bokach wzniesiono w 1619 roku.


Na środku stoi statua Matki Boskiej spoglądającej na miasto Panaji.


Barokowy kościół otoczony jest palmami ze wszystkich stron, a więc prezentuje się bardzo ciekawie.


W tym miejscu też pożegnaliśmy się z dwoma kolegami z Omanu. Mieli wylot z Goa. Tutaj w Indiach wszystko jest strzeżone, policjantów i strażników jest co nie miara.

Ostatnim punktem wycieczki było odwiedzenie Lovers Point. Na początku nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale okazało się, że jedziemy na pewien półwysep z molo i wzgórzem z którego pewna zakochana para skoczyła popełniając samobójstwo.

Po drodze mijaliśmy publiczne plaże, gdzie zachód słońca przedzierał się przez tropikalne plaże.



Na miejscu było wielu lokalnych turystów. Promenada zaczynała się od małej plaży pełnej łodzi rybackich.


Na promenadzie roiło się od bezpańskich psów, a wzdłuż mola stały stragany z pamiątkami, ciuchami i biżuterią :)



Molo prowadzi do wzgórza, z którego skoczyła zakochana para.



Na wzgórzu znajduje się taras oraz pewnego rodzaju patio.



Z tego punktu roztacza się imponujący widok na wybrzeże Goi i zatokę portową, a woda rozbijająca się o skały wzgórza tworzy miejsce bardziej klimatycznym.





Na szczycie maż lub chłopak pewnej hinduski poprosił mnie o zdjęcie z nią. Sam też skorzystałem. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną :)

Udało mi się też uchwycić ojca z chłopcem wyglądającym przez poręcz...

Po drugiej stronie wzgórza znajduje się pomnik zakochanej pary.



Na koniec udaliśmy się już na dworzec autobusowy, który de facto jest wielkim placem, bez żadnych tablic informacyjnych czy też rozkładów jazdy. O wszystko trzeba pytać, dlatego podróżowanie po Indiach jest łatwiejsze z kimś miejscowym :)

Podróż powrotna na szczęście była szczęśliwa i trwała 'tylko' 8 godzin :) O 5 rano byliśmy w Udupi skąd jeszcze musieliśmy wziąć autobus do Manipalu.

Weekend uważam za udany :)