czwartek, 28 lipca 2011

Dzień 6 - plaże Goa...

W sobotę rano zbliżając się do celu tym nieszczęsnym mini-busikiem za oknem można było podziwiać odmienny krajobraz. Dookoła pełno pól ryżowych, palm, a także kościołów i kapliczek. Goa bowiem do 1961 była kolonią portugalską. 






Na przybrzeżnej części i wysepkach terytorium Goa Portugalczycy założyli w XVIw. faktorię handlową, a następnie przekształcili w swą kolonię. W grudniu 1961 wojska Republiki Indii dokonały inwazji i po pokonaniu nielicznych jednostek wojsk Portugalskich siłą wcieliły to terytorium do Indii.

Goa zachwyca przepięknymi, dziewiczymi plażami, sennymi wioskami położonymi wśród pól ryżowych i niepowtarzalnymi zabytkami.

Niestety po wjeździe do naszej miejscowości (Calangute) wygląda to nieco inaczej :) Tradycyjny dla Indii bałagan, ruch i gwar ulicy nie przypomina nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej. 






Dopiero trochę za centrum pojawiają się hotele i pensjonaty.


Nasz hotel nazywał się Cap's Corner (http://www.capscornergoa.com/) i był bardzo porządny.


Okolica była bardzo malownicza. Wokół pełno kwiatów, palm, a w sąsiedztwie hotel z basenem. 





Pokoje były 3 osobowe z łazienką i balkonem. Urządzone w bardziej europejskim stylu. 





Przed wejściem do hotelu znajdowało się przyjemnie zacienione patio. Na miejscu w lodówkach były napoje - piwo i woda :) Oczywiście płatne dodatkowo - jednak 3zł za butelkę Kingfisher'a to jak na Indie dobra cena.



Gdy już każdy wziął prysznic po podróży, udaliśmy się do restauracji - De Baga Deck. Jedzenie było bardzo dobre, jednak ceny dwa razy wyższe niż w Manipalu - w końcu Goa to stolica turystyki w Indiach :) 





Ciekawy widok to sieciówka Subway'a w otoczeniu palm Calangute.


Po drodze mijaliśmy też kościół Matki Boskiej Pobożnej. 




Na uliczce, która wiedzie równolegle do plaży, znajduje się wiele sklepów z ciuchami, kostiumami plażowymi, czy też klapkami.


W pewnym momencie odbiliśmy z głównej ulicy, aby dośjść do plaży. Po drodze pełno pensjonatów, barów i restauracji. Jednak ze względu na brak sezonu większość z nich jest zamknięta lub pusta.






Domy znajdujące się praktycznie przy samej plaży wyglądają bardzo okazale. Na zakończeniu drogi znajduje się kapliczka z świętymi postaciami. 





Za nią możemy znaleźć prywatny teren zielony - idealny do opalania, jeżeli nie chcemy leżeć na piaszczystej plaży.



Plaża była dość mała w tym miejscu, a palm wystających nad nią nie było :( 






Ale i tak postanowiliśmy się wykąpać. Niestety wywieszona była czerwona flaga zakazująca kąpieli i po 10 minutach przyszli ratownicy, aby nas wygonić z wody. 



Po kilkunastu minutach zjawiły się kobiety w tradycyjnych sari w celu sprzedania nam przeróżnych tkanin, sukienek, kocyków, czy też biżuterii. 





Dziewczyny zdecydowały się na zaplecienie warkocza, a także na kupno spodni itp. Można się targować, więc ceny są na prawdę niskie. 


Po kąpieli część z nas zdecydowała się zagrać z lokalnymi hindusami w piłkę plażową. 



Ja natomiast wybrałem się na krótki spacer wzdłuż plaży. Po drodze spotkałem rybaka, psy wałęsające się po pląży, nieżywego żółwia w sieci wyrzuconego przez morze ...




Przy brzegu można było spotkać szałasy z trzciny, łodzie, kapliczki, a także punkty 'Słonecznego Patrolu' :) 






Zanim zakończyliśmy plażowanie, obowiązkowo zrobiliśmy 'Group Photo' skacząc do góry :D



Po plażowaniu udaliśmy się na piwo i przekąski do Beach Bar'u. W okolicy znajdowało się bowiem mini skupisko barów i restauracji. 





Siedzi się na plaży przy stolikach na plastykowych krzesła. Lekka bryza jest przyjemna, jednak przez to co chwilę trzeba czyścić obiektyw :)

Znów 'atakowały' nas kobiety sprzedające pamiątki :D


Koleżanka zdecydowała się na tatuaż z henny na nodze - sympatyczny hindus wytatuował jej 'Manipal' w języku Hindi.



Wieczorem wracaliśmy uliczkami Calangute, gdzie powoli otwierały się puby i dyskoteki. Wszędzie pełno było ludzi zachęcającyh do odwiedzenia ich lokalu.





Po powrocie z plaży rezydent hotelu poczęstował nas tradycyjnym alkoholem o nazwie Fenny. Jest on zrobiony z orzechów kokosowych lub z jabłek nerkowca. Niestety, aby to wypić trzeba musiałem podzielić porcję na dwa razy - alkohol ma bowiem ponad 60%! Dodatkowo w środku pływały kawałki owoców :)



Po kolacji w okolicznej restauracji wybraliśmy się na karaoke i dyskotekę w barze na plaży :D Było to coś innego niż zwykły klub w budynku, dlatego też zostaliśmy tam aż do 3 rano.

Był to naprawdę przyjemny relaksujący dzień... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz