czwartek, 11 sierpnia 2011

Dzień 19 - wegetariański piątek

W piątek na lunch udaliśmy się do dobrze znanej miejscówki - Sindi Mess. Stołówka gdzie za 45 rupii można zjeść do oporu jedzenie wegetariańskie.

Jedzenie dostaje się w metalowych menażkach. Są to zazwyczaj trzy różne posiłki. Do tego dostaje się nieograniczoną ilość chapati oraz ryżu :) 
 

Ja zazwyczaj zamawiam jeszcze sok z ananasa. Jest niesamowity!


Wieczorem poszliśmy zjeść kolację, a następnie o 21.30 mieliśmy autobus do Hampi, gdzie udaliśmy się na weekend. Weekend opiszę w następnych postach :)

środa, 10 sierpnia 2011

Dzień 18 - pożegnanie Turkish Mafia

Czwartek. Widok budynku nr 4 - dziedziniec :)
  

Lunch zjedliśmy w Dollopsie. Przy okazji poznaliśmy holenderki z innej uczelni - MIC.

Kolacja odbyła się w KMC foodcourt i była pożegnalną dla 3 dziewczyn z Turcji.

Moje danie to znów combo - jednak z jeszcze innej restauracji. Nowością był sos - sałatka, która w smaku przypominała tzatziki - naprawdę smaczna.



Po KMC foodcourt poszliśmy na tzw. taras i zjedliśmy tort pożegnalny :)




Dzień 17 - party

Środa. Na początek fotka z laboratorium w którym pracuję. W sumie jest nas ponad 6 osób, więc można sobie porozmawiać :)


Na lunch wybrałem się ze Sławkiem do MIT Foodcourt - największej stołówki na uczelni.



Na piętrze znajduje się stanowisko do nabierania posiłków (taki secik za 65rupi) oraz restauracja Monsun.



Tym razem zamówiłem Makaron ze szpinakiem i sok z arbuza.



Danie było przepyszne - wreszcie coś europejskiego :)

Popołudniu zawsze udaję się do biura, ponieważ można tam spotkać prawie wszystkich, a także pograć w Carrom.



Wieczorem planowana była impreza w mieszkaniu francuzów, które znajduje się w drugiej częśći Manipalu. Mieszkanie jest bardzo eleganckie, o standardzie europejskim z dwoma balkonami, 2 łazienkami i kuchnią.

Jest też w stanie pomieścić wiele osób :D




Była to impreza pożegnalna Michaela, więc kupiliśmy dla niego tort.


Stało się to już tradycją, że oprócz tortu kupujemy lub robimy też jakiś mały upominek.

Impreza była wyśmienita, po drodze do domu o 4 odwiedziliśmy jeszcze kantyne z fast foodem :)

wtorek, 9 sierpnia 2011

Dzień 16 - wtorek na ostro...

We wtorek śniadanie moje wyglądało inaczej niż zawsze. Mając dość Masala Dosa i kanapek z MIT Cafeteria, dzień wcześniej kupiłem paczkę CornFlakes'ów oraz mleko. Nie było łatwo dostać tutaj mleka. Jedyne jakie znalazłem to jakieś Slim Fit dla kobiet od Nestle ;)
 
 
Nie mniej jednak śniadanie europejskie się udało. Zaprosiłem jeszcze Dagnę na to śniadanie, poniważ sam bym nie wypił pół litra mleka na raz. A brak lodówki w mieszkaniu komplikuje sprawę...

W porze lunch'owej postanowiłem zamówić pizze :D Oczywiście nie spodziewałem się fajerwerków, jednak pizza okazała się szokująco mała :P


Wsmaku była oczywiście ostra, jak wszystko tu w Indiach. Na szczęście smakowała dość dobrze, a i keczup był normalny - czyt. łagodny :)

W biurze IAESTE pracuje się mniej więcej właśnie tak...



W drodze z pracy postanowiłem kupić sobie chipsy i oto co wybrałem...



Cheetosy o smaku Masala, czyli lokalne przyprawy dodawane do prawie każdej potrawy indyjskiej. Chipsy były niesamowicie ostre...

Wieczorem na kolację znów poszliśmy do KMC Foodcourt. Tym razem zamówiłem Combo z innej restauracji. Danie było smaczne, choć kurczak miał za dużo kości... :P


Po kolacji wybraliśmy się do jedynego Liqour Store w mieście na piwo. Jedna butelka Kingfisher'a 0.66 kosztuje 80 rupi, czyli około 5zł.

To dość drogo, jednak drożej jest w klubie. Średnio butelka kosztuje około 110 rupi...

Dzień 15 - zwykły poniedziałek

W poniedziałek słońce zaświeciło nad Manipalem i było bardzo ciepło. Taka pogoda może jest ładna dla oka, bo wszystko nabiera kolorów, jednak wilgotność wzrasta, a przy takiej temperaturze (ponad 30st.) nie jest to przyjemne uczucie.

W drodze na lunch zrobiłem parę fotek:

Widok z uczelni na dżungle...
 

Główne wejście do budynku numer 5, czyli wydziału Computer Engineering...



Lunch postanowiliśmy zjeść w Parota Point. Restauracja nie wygląda zachęcająco, jednak podobno jest dobra.


Na obiad zamówiłem Mix Parota (cebulowo ziemniaczany placek) oraz Chicken Kabab. Jedzenie okazało się nad wyraz smaczne, dlatego też uważam, że bar jest godny ponownego odwiedzenia.

Po posiłku wybraliśmy się na krótki spacer w okolicy... 
  





Wieczorem wiele się nie działo nic specjalnego. Po odniesieniu rzeczy do prania udałem się z małą grupką na kolację w KMC Foodcourt.


Zamówiłem zestaw Combo w malezyjskiej resturacji. Jedzenie składało się z kurczaka Tandori, ryżu, surówki, jajka sadzonego i zupy. Całość wyglądała bardzo apetycznie, jednak po nie do końca tak samo smakowało...

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Dzień 14 - świątynia w Udupi oraz plaża Kaup Beach

Po intensywnej sobocie przyszedł czas na trochę relaksu. W niedzielę spałem do 11 rano, a o 13 zaplanowałem wycieczkę do Udupi.
 


Jest to miasteczko znajdujące się ok. 5km od Manipalu, a słynie z dużego ruchu pielgrzymów do wielkiej świątyni Sri Krishna.



Po wyjściu z dworca i przecięciu paru ulic (fot. powyżej) docieramy na główny plac przed świątynią.
  


Świątynia Sri Krishna słynie z posągu bóstwa Krishna, która została zbudowana przez Sri Madhvacharya i Sri Vaadiraja.
 
Świątynia wyróżnia się poprzez wysoką wieżę w kształcie piramidy, bogato zdobioną posągami.


Wokół znajduje się wiele straganów z pamiątkami itp.


Nad wejściem do Sri Krishna znajduje się posąg bóstwa.


Przed wejściem należy ściągnąć buty. W środku podąża się wytyczoną ścieżką, aby zajrzeć przez małe okienko "Kanakana Kindi" - w tle widać właściwy posąg bóstwa. Na ścianach znajduje się pełno świeczników, a na głównym ołtarzu siedzą ludzie i śpiewają "Hari Krishna" :)




Po wyjściu z głównej świątyni trafia się na duży dziedziniec z pamiątkami.


Sam kupiłem małego słonika na szczęście. Tym bardziej, że na stoisko obsługiwał mały chłopczyk, który chciał mi wcisnąć każdą pamiątkę :P



Znajduje się tutaj też mała kaplica z ciekawymi płaskorzeźbami.



Na sali poprosiłem pewne małżeństwo o zdjęcie małej dziewczynki :)


Opuszczając budynek znajdujemy się na placu, gdzie najbardziej okazały jest hotel dla pielgrzymów oraz uprzywilejowany pojazd (?).



Zaraz za rogiem stoi słoń, który błogosławi ludzi. Cała rzecz polega na tym, że po położeniu monety na trąbie słonia, błogosławi on ofiarodawcę swoją trąbą :)



Wracając do wejścia, przechodzimy obok świętej sadzawki, która otoczona jest budynkami świątyni.





Wokół świątyni znajduje się sporo wegetariańskich barów, kantyn, a także wiele straganów z owocami i warzywami...




My jednak nie skorzystaliśmy z ich usług i udaliśmy się do tzw. Family Restaurant, z klimą i o lepszym standardzie. Ceny wcale nie są jakieś mega wysokie.


Później postanowiliśmy dołączyć do reszty osób na plaży Kaup Beach (czyt. Kapu). Podróż z Udupi na plażę zajęła około pół godziny. Po drodze mijaliśmy przybrzeżne wioski.



 
Z przystanku autobusowego musieliśmy dojść do plaży około 20 minut. Był to bardzo fajny spacer, bowiem można wtedy zobaczyć z bliska codzienne życie mieszkańców wiosek.
  


Domki położone są w malowniczych lasach tropikalnych, które poprzecinane są polami ryżowymi. Wokół panuje cisza i spokój. 
 


Najbardziej cieszyłem się na widok radosnych dzieciaków, które energicznie podbiegły do mnie pozując do fotografii :)


Dookoła oprócz prostych domostw, znajdowała się także szkoła oraz całkiem elegancki hotel.



Byliśmy wtedy już praktycznie na plaży. Przed zejściem na plażę można złapać motorikszę. Oni są praktycznie wszędzie :)



Pierwsze wrażenie plaży było o wiele lepsze niż w Goa. Plaża jest dość szeroka, a palmy opadające na piasek tworzą typowy widok plaż tropikalnych.





Dodatkowo na Kaup Beach znajduje się latarnia morska, która wraz z przybrzeżnymi skałkami tworzy malowniczy pejzaż.



 
Przy plaży nie brakuje też barów i sklepików z przekąskami.


Latarnia w Kaup Beach położona jest na wielkiej skale, gdzie dookoła znajduje się kilkanaście mniejszych.





Za latarnią znajduje się ujście rzeki, które przez niski poziom wody wygląda jak wysuszony zbiornik wodny.
 


Wejście na latarnię kosztowało 20 rupii, więc wspólnie z Dagną postanowiliśmy się wspiąć krętymi schodami.


Trochę średnio bezpieczne były te schody, bowiem barierka miała może pół metra wysokości. Za to z góry widok był niesamowity.





Ścieżkę za latarnią wytyczono wyrytymi w skale schodami.
 

Po zejściu do ujścia rzeki, trzeba było się przez nią przeprawić. Po drugiej stronie rzeki dokładnie widać, że latarnia została zbudowana na potężnej skale.
 


Na drugiej stronie plaży rozbiliśmy 'obóz'.


 
Większość przybyła na plaże już wcześniej i zaczęła grać w piłkę przy brzegu.




Ja natomiast wybrałem się na spacer wzdłuż plaży.



Co widzicie na poniższych zdjęciach ?



Tak, to są malutkie kraby, które doskonale maskują się na tle piasku. Są też niesamowicie szybkie :)

Na brzegu znajdowała się ogromna ilość pięknych muszelek.




Dalej można spotkać chatki przy brzegu tuż za skałkami.




Im dalej szedłem tym bardziej malownicze zdjęcia udało mi się zrobić. Gdyby tylko jeszcze słońce świeciło...




Szczególnie spodobały mi się skały pokryte zielonymi glonami, ostro kontrastujące z żółtym piaskiem.




W pewnym miejscu woda zatrzymywała się na piasku tworząc równe lustro wody. W ten sposób otrzymałem ciekawy efekt odbicia lustrzanego.


Poniżej "Łukasz w tropikach" :D
 
  

Niestety szybko robi się ciemno...

 
...i zdjęcia już nie wychodzą tak dobrze. Przy brzegu znajdowało się też pare łodzi rybackich...
 

Po 19.00 latarnia morska zaczęła świecić, co nie do końca udało mi się uchwycić na zdjęciu.


Wracając musieliśmy wziąć rikszę do głównej ulicy, a następnie dwa autobusy. W Udupi wsiedliśmy do autobusu, w którym leciała głośna muzyka hindi pop, a światła w środku były koloru czerwono niebieskiego - party bus :D